Jakoś ze dwa tygodnie przed świętami mój blok obrósł rusztowaniem. Znowu. Ktoś bardzo mądry wymyślił, że grudzień to dobry moment na rozpoczęcie ocieplania. Ocieplili, ale teraz trzeba jeszcze pomalować i położyć skutą w grudniu płytkę na balkonach. No więc rusztowania. Przez dwa tygodnie padało, do świąt nie zauważyłem w okolicy ani jednego robotnika. Cóż, mogli sprawdzić prognozę pogody wcześniej.
Wielki Piątek. Jest! Pojawił się na balkonie i nawet kładzie płytkę! Z wrażenia zaproponowałem kawę. Nie chciał. Jego strata.
Nie chciał, bo nie zdążyłby wypić. Pojawił się koło południa, o czternastej już go nie było. Jedna trzecia balkonu pokryta płytką.
Dalszy ciąg we wtorek. Siedzimy z tatą i Piotrem przy wczesnym obiedzie, na balkonie robotnik. Pracuje. Do pierwszej. Główna część balkonu gotowa. Teraz zostały mu kąty, schodek i kant przy ścianie. Rozumiem, musi powycinać, nie będzie tak szybko.
Następnego dnia ułożyli część kątów. Brawo. To była środa. Od tamtej pory ich nie widziałem. Do dziś. Dokładnie w tym momencie (godzina 12.20) jeden władował się na balkon. No, prawie, bo stoi na rusztowaniu na zewnątrz balkonu i coś podmurowuje. Ekstra. Do drugiej mało czasu, pewnie na tym podmurowywaniu się skończy. Zostały im jeszcze kanty, schodek i fugi. Może do majówki odzyskam balkon.
Boję się trochę remontów, odkąd ze dwa tygodnie temu (może trzy) zaczęli coś kopać u wylotu mojej ulicy. Zapytałem, co robią. Wodociągi. Jak na razie, to nie wymienili żadnego wodociągu, a jedynie rurę z gazem, o którą zahaczyła łyżka koparki. Zastanawia mnie, kiedy to zrobili, bo ani razu nie widziałem, żeby pracowali. Zawsze siedzą w tych swoich koparkach ze smartfonami. No ale może płacą im dniówki, a nie za wykonanie roboty. Tak jak tym na moim balkonie… A jak jeszcze sobie pomyślę, że balkonów na tej ścianie bloku jest cztery, to boję się, że rusztowanie nie zniknie przed wakacjami. Chociaż oni przynajmniej nie próbują mnie wysadzić…