Franny, Zooey i Domenico

Dziś jest niedziela. W związku z tym powinienem Was uraczyć kolejną recenzją. I tu napotykam pewien problem. W tym tygodniu przeczytałem tylko jedną książkę, której na dodatek nie mam ochoty recenzować, bo jest to zbiór felietonów poświęconych pisarstwu. Będę chyba zmuszony w związku z tym napisać co nieco o Franny i Zooey J.D. Salingera. Ale najpierw posłuchajcie sobie piosenki.

Nie ma ona żadnego związku z tą książeczką (bo za cienkie to ciut na książkę), ale jest ładna. O.
To jak już posłuchaliście Domenico Modugno, to możecie przeczytać recenzję. Dziś wyjątkowo nie zacytuję treści samego utworu, a obwolutę.
Autor pisze: (…) Moim zdaniem – szokująco wywrotowym zapewne – poczucie zupełnej anonimowości jest jedną z najcenniejszych rzeczy, jaką pisarz w czasie swych twórczych lat dysponuje. Jednakże moja żona poleciła mi dodać w przypływie szczerości, że mieszkam w Westport i mam psa.
Obwoluta Franny i Zooey J.D. Salinger, wyd. Czytelnik, Warszawa 1996
Czym właściwie jest ta książeczka? To dwie nowele, które miały stać się początkiem cyklu o rodzinie Glassów. Czy rzeczywiście możemy mówić o tym cyklu? Jak wyczytałem w Internecie, podobno w 2015 roku ma zostać wydana książka The Glass Family z niepublikowanymi opowiadaniami o tej rodzinie. Autor Buszującego w zbożu napisać miał je podczas wielu lat całkowitego milczenia. Zobaczymy. Faktem jest, że wydane zostały jeszcze dwa opowiadania z tego cyklu, więc coś tam powstało.
Chciałbym móc streścić Wam Franny i Zooey. Problem polega na tym, że opowiedziałbym całą treść. Ale spróbujmy. Akcji wiele nie ma, nie ma ona też większego znaczenia.
Dziewczyna przyjeżdża na weekend do chłopaka. Idą do restauracji i rozmawiają. Koniec noweli Franny. Teraz Zooey. Młody mężczyzna bierze kąpiel. W międzyczasie przychodzi do łazienki jego matka. Rozmawiają. Potem on się goli i nadal rozmawia z matką. Następnie rozmawia z siostrą (bohaterką poprzedniej noweli), potem rozmawia z nią jeszcze raz.
Nie brzmi to może ciekawie, ale jest. Raczej. Obie nowelki są wielkim dialogiem. Akcji praktycznie brak. Jednak bohaterowie w rozmowach poruszają ważne kwestie. Podejście do życia, wiary, samoocena, relacje rodzinne, w końcu egoizm i świętość. Bliscy sobie ludzie ścierają się w słownych bataliach, uwidaczniających dzielące ich przepaści. Wszystko to okraszone jest przyjemnym, acz nieco archaicznym stylem autora (obie te cechy są też zapewne w pewnym stopniu zasługą tłumaczki – Marii Skibniewskiej, znanej z pewnością fanom twórczości J.R.R. Tolkiena).
Nie będę oszukiwał – książka może się nie podobać. Jeśli ktoś jednak ma ochotę na trochę cięższą lekturę, ta nadaje się idealnie. Zwłaszcza dla tych, którzy nie chcą takiej literaturze poświęcać zbyt wiele czasu – Franny i Zooey jest po prostu cienka.