Wiosenna impresja

Witajcie!
Zamieszczam taką moją krótką wiosenną impresję, spisaną wczoraj na ławce w parku wieczorową porą. Zapraszam do lektury 🙂
Podkład muzyczny (wiosenna impresja w końcu).
Do parku wszedłem bocznym wejściem, o którym zapewne nie wszyscy wiedzą, a i ci, co wiedzą, nie korzystają z niego często. Zszedłem wąską ścieżką aż nad osuszony staw i przeszedłem mostkiem, mijając jakąś parę. Skierowałem się od razu w górę, w stronę zegara słonecznego i fontanny i tam, przy jeszcze nieobsadzonym klombie, zająłem ławkę, niedaleko od miejsca, gdzie niegdyś nocą, po koncercie, usiadłem, by pisać wiersz.
Siedzę w świetle latarni, ciepłym i nie nazbyt jaskrawym. Jest wiosna. Już, a zarazem dopiero, dwudziesta pierwsza w moim życiu. Kolejna, choć nie liczę która, która coś we mnie zmienia, budzi zapomniane instynkty, ożywia niezaspokojone pragnienie. Niezaspokojone i niezaspokajalne, bo nie wiem, czego pragnę. Od kilku lat każdej wiosny chciałem uciec. Rzucić w diabły całe swoje życie i po prostu ruszyć przed siebie. Kontemplować naturę, wyciszyć myśli, po prostu iść. Tego roku jest inaczej. Owszem, nadal jest we mnie pragnienie czegoś głębszego, jakiejś zmiany. Ale tym razem w zaskakujący sposób czuję, że potrafię to pragnienie zaspokajać, oczywiście do pewnego stopnia. Całe popołudnie, aż do wieczora, spędziłem na dworze. Ale nie w lesie, do którego ciągnie mnie zazwyczaj, a w mieście. Spacerowałem między ludźmi, patrzyłem na ich twarze, słuchałem ich głosów. Chodziłem starymi uliczkami, rozglądałem się po elewacjach, frontach kamieniczek z minionych wieków. Zaszedłem do kościoła, by poczuć przyjemny chłód starych murów. W końcu przysiadłem na tyłach teatru, na ławce z widokiem na miasto. Przez kilka godzin, sam nie wiem ile, jedynym moim towarzyszem była książka. Chłonąłem kolejne strony, a jednostajny szum miasta wokół wyciszał mnie i koił.
W pewnej chwili, po skończeniu rozdziału, zamknąłem książkę i wstałem, by kontynuować moją peregrynację. Ruszyłem dalej, odwiedzając miejsca, które lubię, ale też takie, które dopiero polubiłem. Byłem tam, gdzie bywam często, jak też tam, gdzie moja stopa nie postała od lat dzieciństwa. W końcu przy znanej mi ulicy, w całkowicie znajomym miejscu odkryłem bardzo nieznajome ławki i ogród.
Przez cały ten czas towarzyszyło mi poczucie, że odnajduję właśnie coś, co zgubiłem przed kilkoma laty. Oderwany od codzienności, ukojony oddechem miasta i szeptami jego głosów znowu zacząłem czuć. Zrozumiałem, że coś we mnie, to coś, co zawsze chciało wyrwać się na wolność i ruszyć przez świat, powoli wypełza na powierzchnię. Ale to coś nie było niczym nowym. Wracało jak stary przyjaciel, tak irytujący, ale jedyny, prawdziwy i wieczny. I w końcu poczułem, że nie muszę dłużej ukręcać łba emocjom, że mogę znowu marzyć, kochać, wzruszać się i zachwycać.
Gdy to pojąłem, wrócił spokój mego ducha, a serce wypełniła mi radość, choć jeszcze resztki trzeźwego umysłu krzyczały, że przyniesie mi to tylko cierpienie. Chyba zaryzykuję.