Lo, Lola, Lolita

To był dobry dzień. Smaczne śniadanie, samotna wycieczka rowerowa, gorąca kąpiel z dobrą książką. A teraz nowy wpis, mam nadzieję, że choć w połowie tak dobry, jak mój dzień (ale nie mi to oceniać).
Chciałbym tu posłużyć się cytatem. Problem mój polega na tym, że mam trzy i nie potrafię wybrać jednego. Więc będą trzy.
Moralny zmysł w śmiertelnych jest to rodzaj piętna,
Którym opłacamy śmiertelny zmysł piękna.
Lolita Vladimir Nabokov
Pewne łagodne duszyczki uznać mogą Lolitę za książkę pozbawioną znaczenia, ponieważ nie płynie z niej żadna nauka. Nie jestem czytelnikiem ani autorem prozy dydaktycznej, a za Lolitą, wbrew twierdzeniu Johna Raya, nie wlecze się żaden morał. Utwór prozatorski istnieje dla mnie tylko o tyle, o ile daje mi coś, co bez ogródek nazwę rozkoszą estetyczną, czyli poczucie, że zdołałem jakoś, którędyś nawiązać łączność z odmiennymi stanami bytu, w których sztuka (ciekawość, czułość, dobroć, ekstaza) stanowi normę. Niewiele jest takich książek.
(…)
Moją prywatną tragedią, która nikogo nie może i wręcz nawet nie powinna obchodzić, jest to, że musiałem porzucić swój naturalny idiom, swobodną, bogatą i bezgranicznie posłuszną ruszczyznę dla drugorzędnej angielszczyzny, pozbawionej całej aparatury – konfudującego lustra, czarnej aksamitnej kotary w tle, domniemanych asocjacji i tradycji – jaką rodowity iluzjonista we fraku o rozwianych połach umie wprząc w służbę swej magii, aby własnym przemysłem wznieść się ponad zastane dziedzictwo.
Vladimir Nabokov o książce pod tytułem Lolita
Przeczytałem Lolitę. W końcu to klasyka współczesnej literatury, a klasykę trzeba znać, prawda? Przynajmniej tak mnie uczono w szkole. Ale Lolity na liście lektur nie było. Mógłbym upatrywać się różnych przyczyn (są chyba oczywiste). Grunt, że nikt mnie nie zmuszał, oprócz mojego ego, które chce być oczytane i dumne ze swojego obycia. Dziękuję całemu systemowi, wszystkim moim nauczycielom, że nigdy nie kazali mi preczytać Lolity. Pewnie bym tego nie zrobił, a warto.
Nie zdradzę chyba zbyt wiele, gdy napiszę, że powieść ta jest pamiętnikiem mężczyzny lat około czterdziestu, który lubuje się w czymś, co od końca starożytności nie cieszy się społeczną akceptacją – jest pedofilem. Miałem pewne opory – pamiętnik pedofila? Po co to czytać, co za chory umysł wymyślił taką książkę, kogo obchodzą zboczeńcy? Nadal, przynajmniej dwie z tych myśli, mi towarzyszą. Bo że umysł geniusza, jakim niewątpliwie był Nabokov, skażony był właściwą dla geniuszu dozą szaleństwa, nie mam żadnych wątpliwości, a jedynym wartym rozpatrywania zagadnieniem w kontekście losu pedofili jest sposób ich eliminacji ze społeczeństwa. Ale Lolita nie jest pamiętnikiem pedofila, a wspaniałym dziełem literatury.
Tempo akcji powieści w ogóle nie przystaje do wyobrażeń i oczekiwań współczesnego czytelnika. Długie opisy, fabuła dająca się streścić na trzech stronach, nieliczne punkty kulminacyjne – to wszystko może zniechęcać. I, przyznam szczerze, przez pierwsze dwieście stron zniechęcało. Brnąłem przez opisy, metafory, porównania, przedzierałem się przez analizy uczuć i emocji, brodziłem w dialogach, które nie posuwały akcji nawet o milimetr. Nie powiem, żebym robił to bez pewnej przyjemności – styl Nabokova (i polskiego tłumacza) jest zjawiskiem unikatowym. Kolejną przeszkodą dla wielu współczesnych, dla mnie czymś świadczącym o wysokim szacunku do czytelnika (i ufności w jego wykształcenie), są wplecione w powieść francuskojęzyczne dialogi. Oczywiście, jako że takie były w oryginale, nikt nie zaprzątał sobie głowy ich tłumaczeniem – nie są wymagające; ktoś, kto uczył się francuskiego przez krótki nawet czas, nie powinien mieć z nimi problemu.
Tu pozwolę sobie na pewną dygresję. [dygresja] Jest chyba cechą autorów starej daty, że wymagali oni od czytelnika czegoś więcej, niż entuzjastycznej tylko chęci przyswojenia treści. Dobrym przykładem jest Umberto Eco, który wprost mówi, że pierwsze pięćdziesiąt stron Imienia róży służy selekcji. Mimo takiego rygoru, dzieła tych autorów są z reguły warte przyswojenia, a ich lektura (zwłaszcza ukończona) daje wielką satysfakcję. [/dygresja]
Ad rem. Myślałem, że nie podołam. Zmusiłem się. Po dwusetnej stronie czytanie zaczęło wciągać. Ostatnie sześćdziesiąt (z trzystu kilku) stron nie potrafiłem się oderwać od lektury. Nagle wszystkie wątki zaczęły nabierać tempa, splatać się i rozwiązywać (wszystko nadal pisane stylem najwyższej próby) by głęboko usatysfakcjonować złaknionego nie tylko estetycznych przeżyć czytelnika.
Powieść ta nie jest dla ludzi, którzy cenią sobie wartką akcję, oczekują sensacyjnego splotu zdarzeń, nawet nie dla tych, którzy zainteresowani są losem głównego bohatera (od początku wiemy, że skończył w więzieniu). Stanowi jednak perełkę w literaturze dwudziestego wieku – ze względu na styl, poetyckość metafor, porównań, opisów. Zdaje się tez być dobrym treningiem dla ospałego, przywykłego do prostej masowej literatury umysłu. Jeszcze raz polecam.
(Zdjęcie pochodzi stąd: LINK)