Trochę ponad dobę temu przekroczyłem granicę Ekwadoru. Jestem w Peru. Nie oznacza to jednak, że o Ekwadorze już nie napiszę, bo wciąż mam trochę materiału, którego nadal nie wykorzystałem (a zrobię to!). Zresztą nie opuściłem Ekwadoru na dobre. Wszystko wskazuje na to, że będę tam z powrotem za około miesiąc w drodze do jeszcze innego państwa, ale o tym kiedy indziej. A potem… Cóż, ja wiem, Wy się dowiecie, gdy nadejdzie czas. Musi być trochę suspensu.

Ostatnie dwa tygodnie z kilkudniową przerwą na wypad do Quito spędziłem w Guayaquil. Powiem szczerze, że nie jest to miasto, które urzeka. Położony nad rzeką Guayas port to największy pod względem liczby ludności ośrodek Ekwadoru. Do tego biznesowe i handlowe centrum tego państwa. Tu też znajduje się najwyższy wieżowiec w Ekwadorze.

Pogoda w Guayaquil odbiega diametralnie od tego, do czego przyzwyczaiły mnie góry. Ponad trzydzieści stopni, wilgotność taka, że powietrze można by kroić nożem. Nieważne, co ma się na sobie, po godzinie na dworze człowiek spływa potem. Teoretycznie w Guayaquil jest słonecznie. Moje obserwacje raczej temu zaprzeczają. Słońce pokazało się kilka razy, ale z reguły przykrywała je warstwa chmur. Nie przeszkadza to jednak, żeby się opalić – promieniowanie UV jest w całym Ekwadorze niezwykle silne. W końcu nigdzie nie jest się tak blisko słońca.

Drugi z hosteli, w którym mieszkałem (ścisłe centrum, 10$ za noc przy standardowej cenie 20$-25$ w tej okolicy) posiadał dosyć specyficzne wyposażenie pokoju. A raczej nie posiadał. Oprócz betonowego łóżka (nie żartuję. Na betonowej ramie leżał materac) w pokoju była klatka z telewizorem. No bo przecież łatwo ukraść stare kineskopowe pudło. A może chodziło o to, żeby nie wypadł podczas trzęsienia ziemi? No i wentylator. Zamiast okna, bo tego nie było. Zresztą nie jest to rzadkie zjawisko w Ekwadorze. W Quito miałem podobnie. Do tego w łazience nie było lustra ani ciepłej wody, chociaż bez tej w Guayaquil można się łatwo obejść.
Spałem sobie więc na betonowym łóżku w pokoju bez okien, gdy zatrzęsła się ziemia. Obudziłem się nieco zestresowany. Nałożyłem spodnie i czekałem, czy wstrząsy się wzmogą, czujnie nasłuchując tego, co dzieje się na korytarzu. Przestało się trząść po kilkunastu sekundach, ale przez najbliższą godzinę już nie chciało mi się spać.
USGS reports a M6 #earthquake 19km NE of Bahia de Caraquez, Ecuador on 12/3/17 @ 11:19:06 UTC https://t.co/dQXgKlwyZ4 #quake
— Every Earthquake (@everyEarthquake) 3 décembre 2017
Trzęsienie ziemi o magnitudzie 6 miało miejsce niedaleko Bahia de Caraquez czyli ponad 200 km na północ od Guayaquil. W kwietniu 2016 roku nieco dalej na północ, w nadmorskim mieście Muisne miało miejsce najtragiczniejsze w Ekwadorze trzęsienie ziemi od 1979 roku. Jego magnituda wyniosła 7,8, zginęły 673 osoby. Francisco, profesor jednej z uczelni w Quito powiedział, że do tej pory widać zniszczenia. W jednej z miejscowości stoi wielopiętrowy hotel, który przetrwał kataklizm. Nie nadaje się jednak do użytku – ani do tego, żeby się do niego zbliżać. Nikt jednak go nie rozbiera – zapewne ze względów finansowych. Czekają na następne trzęsienie.
Zdziwiła mnie ekwadorska konstrukcja domów – stropy są betonowe, szkielet również, wypełniony cegłą. “Dlaczego nie robią zwykłych domów z cegły?” zapytałem sam siebie. Bo żelbetowa konstrukcja ze specjalną podstawą, która zastępuje fundamenty, wkopaną w ziemię są w stanie przetrwać trzęsienie ziemi. Wszystko się chwieje, ale nie pęka. Ma to też swoje wady – mieszkałem w Guayaquil przy raczej ruchliwych ulicach. Elastyczna konstrukcja wibruje przy każdym autobusie. Przeżywałem małe trzęsienia ziemi i małe zawały serca co dziesięć minut, zwłaszcza w nocy.

Jestem w Chiclayo w Peru. Trochę tu nudno. Chyba się stąd zbiorę, jak tylko odzyskam moje pranie.