W stolicy Inków

Cuzco. Albo Cusco. Obie wersje są poprawne. Przyjechałem do Cuzco zmęczony ponad dobą w autokarze, potem było tylko gorzej. Okazało się, że mój bagaż został w Limie. Nie zrozumiałem, że jeśli zostawiam go w okienku, to muszę potem wrócić, żeby autoryzować jego wysłanie ze mną w podróż. Niedobory językowe dały o sobie znać w bolesny sposób. Zwłaszcza że kolejny autobus już wyjechał, gdy zorientowałem się, że nie mam co na siebie założyć kolejnego dnia. Więc miałem czekać dwa dni. A ostatecznie czekałem trzy. Uratowało mnie poncho i nowo kupiony podkoszulek z napisem Peru, chociaż wieczory w Cuzco są trochę zimne.

 

Cuzcańska katedra nocą.

 

Do tego od rana, odkąd autokar wjechał w wysokie góry, męczył mnie ból głowy. Nie minął pierwszego dnia, mimo zaaplikowania herbaty z liści koki, którą mi wszyscy polecali. Kokę żuje się albo pije. Można też dostać z niej cukierki i batoniki energetyczne. Uprzedzam pytania: na gram kokainy potrzeba 15 kg liści, więc efekt jest znikomy. Jak się dowiedziałem, jest jednak bardzo odżywcza i cechuje się dużą zwartością wody. Szamani przygotowując się do rytuałów przez dwa tygodnie nie przyjmują pokarmu ani napojów i żują wyłącznie liście koki w celu oczyszczenia organizmu. Nie testowałem na sobie takich ekstremów, ale rzeczywiście, uśmierza głód i dodaje energii.

 

Zachód słońca nad inkaską stolicą.

 

Pachacuti, władca Inków, który według legend wyniósł Cuzco do świetności.

 

Plątałem się po Cuzco w sumie przez dwa dni w oczekiwaniu na mój bagaż. Zabrnąłem z jakiś dziedziniec, zwykłe drewniane drzwi w murze. Na środku pasły się dwie alpaki i lama. Podszedłem, żeby zrobić sobie zdjęcia. Po chwili pojawiła się właścicielka rzeczonych parzystokopytnych. Przedstawiła je i próbowała zmusić jedną z nich do dania mi buziaka. Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić, że na moim selfie alpaka nie cmoka mnie w policzek.

 

Alpaka, która nie chciała mnie pocałować.

 

Absolutnie uwielbiam to zdjęcie.

 

W tym samym podwórzu znajdowało się pełno sklepów nastawionych na turystów. Kupiłem za jakieś śmieszne pieniądze (ok. 20 złotych) przepiękną kamienną fajkę w kształcie głowy inki. W innym sklepie zacząłem oglądać poncza, mimo że posiadam już swoje. Podeszła właścicielka, Lurdes (Lourdes?). Zwróciła uwagę na moje ponczo. Od razu rozpoznała, że pochodzi z Ekwadoru, z Otavalo. Zapytałem, skąd wiedziała. Po wzorach i kolorach. Pokazała mi kilka swoich. Te z wizerunkiem lamy są charakterystyczne dla wyższych partii gór, w tym dla Cuzco. Chociaż ja podejrzewam, że są też po prostu łakomym kąskiem dla turystów. Do mnie jakoś nie przemawiają. Wolę geometryczne wzory.

 

Swetry, poncza, koce.

 

Cuzco było wspaniałe. Gdy Hiszpanie tam dotarli, ściany stolicy Inków pokryte były złotem i srebrem. Przynajmniej tak mi powiedział przewodnik. Do dziś dotrwało trochę ścian, już bez metali szlachetnych. Ale kamieniarka niezła. Dokładnie dopasowane, elegancko ociosane bloki, pomiędzy nimi ziemia. Dzięki temu konstrukcje są bardziej elastyczne i nie grozi im trzęsienie ziemi. Wiele z nich zostało częściowo zabudowanych również niezwykle piękną architekturą kolonialną.

 

Jeden z pięciu kościołów przy głównym placu Cuzco.
Tyle zostało z imperium Inków.

 

W Cuzco spotkałem też dwójkę Ukraińców. Pozdrowienia dla Lubov, siedemsetnej osoby, która polubiła mój Facebookowy profil.

 

Z przyjaciółmi z Ukrainy.

 

Zasadniczo żałuję jednej rzeczy w Cuzco – przepuściłem okazję masażu za 20 soli (nieco ponad 20 złotych). Jakoś się nie mogłem zdecydować. No i nadal nie zjadłem świnki morskiej. Nie kupiłem też tlenu, ale nie potrzebowałem. Chyba nikt nie potrzebuje, ale niektóre hotele go oferują. Choroba wysokościowa w Cuzco raczej nie ma szans być aż tak silna.

 

Przywieźli tlen!

 

A, no i ostatnia sprawa. Peruwiańska policja ma bardzo eleganckie mundury.

 

Te mundury są ciemnozielone, nawet jeśli zdjęcie tego nie oddaje.