Trochę ponad miesiąc temu wróciłem do Ekwadoru z mojej wyprawy do Peru. I choć widziałem tam piękne krajobrazy, zwiedziłem Machu Picchu i Cuzco, świętowałem Boże Narodzenie w dżungli i to wszystko z fantastycznym jedzeniem, to jednak coś mnie tam nie urzekło. Wróciłem do Guayaquil, skąd do Peru wyjechałem na początku grudnia. I znowu trafiłem do miejsca, które nie zachwyca. Poznałem koleżankę kolegi z Vilcabamby. Zaproponowała, żebyśmy pojechali go odwiedzić. I to była dobra decyzja.

Wróciłem do Vilcabamby. W końcu poczułem, że jestem we właściwym miejscu. Ludzie, klimat, ta wszechobecna radość z życia. To mnie tak ciągnie w Ekwadorze, a w tym miejscu szczególnie. W międzyczasie dojrzewała we mnie pewna decyzja, plan. Teraz już dojrzał i znajduje się w fazie realizacji. Postanowiłem zostać kowbojem. Takim rodem z westernu. Nie żartuję. Kupuję konia i przejadę na nim Ekwador. Nieważne, jak potoczy się moje życie dalej – będzie to coś, co będę mógł z pewnością opowiedzieć dzieciom i wnukom.
Plan jest kilkufazowy. Na razie jeszcze nie mam konia, chociaż ten fakt ulegnie zmianie w niedługim czasie. Mieszkam w pokoiku po sąsiedzku z siodlarnią, a w ciągu dnia przed moimi drzwiami stoją konie – otwarcie skutkuje tym, że co najmniej jeden łeb wciska mi się do mieszkania. Bliżej koni ciężko byłoby mi mieszkać. Nie mam prądu, ale świeczki zdają egzamin – i przynoszą inspirację. Uczę się obsługi wierzchowca. Od czyszczenia, siodłania, jazdy, oczywiście, do podkuwania i podawania zastrzyków. Całkiem nowy świat.


Gdy kupię już konia nie wyjadę od razu z Vilcabamby. Najpierw chciałbym uregulować kwestię mojego pobytu w Ekwadorze. Na razie przedłużyłem pobyt na wizie turystycznej T3 (zwykła pieczątka w paszporcie) do 6 maja. Podróż trzymiesięczna to jednak nie podróż, przynajmniej nie na koniu – będę ubiegał się o pobyt czasowy na dwa lata. Liczę, że uwinę się z tym do końca marca. A przynajmniej będę wiedział na czym stoję. Do tego czasu pomieszkam w Vilcabambie i pozwiedzam okolicę – planuję wypuszczać się na kilkudniowe wycieczki, co pozwoli mi też przetestować czego tak naprawdę potrzebuję w podróży, a co jest tylko zbędnym szpargałem, z którego nigdy nie skorzystam.


Potem faza trzecia – spakuję do juków dwie koszule, trochę bielizny i skarpet, zarzucę ponczo, a na głowę kapelusz i o wschodzie słońca ruszę na północ.

Mam też plany co do bloga, choć jeszcze wciąż myślę nad ich dokładną realizacją. Przede wszystkim tworzę nową kategorię o roboczym tytule Konie. Zakładam też kanał na YouTube. Oczywiście będę wciąż pisał. To moja pasja. Planuję także ruszyć z kampanią crowdfundingową. Czasem coś do garnka warto włożyć, a pieniądze kiedyś się kończą. O tym jednak szerzej, gdy już ubiorę to w jakieś konkretne ramy.