Rozważania o narodzie i państwie

Państwa Europy zachodniej padają ofiarą semantyki. Gdy w XIX wieku kształtowało się współczesne rozumienie narodu, w Europie środkowej poszczególne grupy etniczne były rozerwane pomiędzy trzy mocarstwa – niektóre, jak Polacy, nawet podzielone. Państwa były organizmem niezależnym od narodowości obywateli. Stąd te dwa pojęcia – naród i państwo kształtowały się w naszej części Europy rozłącznie. Dziś sprawa jest prosta: w formularzach urzędowych mamy rubrykę obywatelstwo, bo to ono ma znaczenie w naszych relacjach z podmiotami państwowymi. Francuza, Niemca czy Ukraińca, który po piętnastu latach mieszkania w Polsce uzyskał obywatelstwo nikt nie nazwie Polakiem, ale Francuzem, Niemcem czy Ukraińcem – obywatelem Polski. Z drugiej strony ideą przewodnią Rzeczypospolitej jest właśnie to, że możemy być obywatelami jednego państwa bez utraty odrębności narodowej. Dodatkowo nikt nie odbiera polskości polonusowi, który urodził się i wychował na przykład w USA – zgodnie uznamy go za Polaka.
Inaczej sytuacja ma się na Zachodzie. Państwa jednonarodowe (albo sztucznie jednonarodowe jak Włochy czy Niemcy) postawiły znak równości między narodowością a obywatelstwem. Jak długo migracja była zjawiskiem stosunkowo niewielkim, miało to sens. Wiadomo było, że Francuz to obywatel Francji, a Włoch Włoch (co nie przeszkadzało Sycylijczykowi nie żywić żadnych narodowych uczuć do Piemontyczka, a Bretończykowi do Okcytańczyka – oczywiście z pełną wzajemnością). Sytuacja absurdalna stała się w XXI wieku, kiedy wsiąść w samolot może każdy, a kto nie może, przywędruje pieszo przez otwarte granice. Obywatelstwo? Pięć lat dla mieszkańca UE i bach, jesteś Francuzem czy innym Belgiem. Dodatkowo w tych państwach pojawia się kwestia poważna – ius solis. Urodzeni na francuskiej ziemi są Francuzami w świetle prawa. A jak zaaplikować do tego logikę? Czy można zrównać nationalité i citoyenneté? Nazionalità i cittadinanza? Nationality i citizenship?
Francuzi dyskutują ostatnio nad możliwością pozbawiania nationalité osób skazanych za terroryzm. Jakiej narodowości checie ich pozbawiać? Tej, której nigdy nie mieli? Czy naprawdę w Paryżu w listopadzie wysadzali się Francuzi z Belgami czy może jednak tylko osoby o takim obywatelstwie? Czy rewolucja francuska dla tych ludzi miała jakiekolwiek znaczenie emocjonalne? Czy byliby gotowi śpiewać Marsyliankę pod trójkolorową flagą? Jeśli nie, to nie byli członkami narodu, bo naród to wspólnota historii, ziemi i obyczaju, z czego ziemia nie jest warunkiem koniecznym (vide Żydzi). Narodowości nie można pozbawić ustawą, tak jak ustawą nie można jej nadać. Gdyby w ich formularzach nie było rubryki nationalité, a ta właściwa – citoyenneté, to nikt nie oszukiwałby się co do ich francuskości.
Może to nie jest znaczący problem, ale krew mnie zalewa, jak słyszę o zamachach dokonywanych przez Francuzów czy Belgów. Semantyka i zaklinanie rzeczywistości, walka o zawłaszczanie pojęć – ale o tym chyba gdzieś pisałem (a jak nie, to kiedyś napiszę).
O taka notka na Wielki Piątek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *