Wielkie Żarcie

Nie będę recenzował tutaj klasyki kina włoskiego (a już mi się zdarzało – widzieliście takie odmęty tego bloga?). Za sugestią Tadeusza (pozdrowienia, Tadzik!) napiszę za to dwa słowa o jednej z rzeczy, która w Ekwadorze podoba mi się najmniej – o jedzeniu. Gwoli wyjaśnienia, to nie jest tak, że Ekwador ma złe jedzenie. O nie, są tu naprawdę dobre produkty spożywcze i całkiem smaczne dania. Ale jednak kuchnia ta nie jest tak zróżnicowana jak większość europejskich. Przede wszystkim jedzenie w Ekwadorze spełnia rolę, do której jedzenie służy – ma żywić. Dopiero później sprawiać przyjemność.

 

Mami Luz Colonial. Typowa quiteńska jadłodajnia. 1,5$ za obiad.

 

Przez jakiś czas jadłem razem z ekwadorską rodziną. Nie powiem, przyzwyczajenie się do ich diety było dla mnie nieco skomplikowane. Do tego ilości jedzenia nie były kompletnie wystarczające. Nie żebym potrzebował dużo jedzenia, ale bez jakiejś konkretniejszej porcji białka do trawienia, głodnieję dosyć szybko.

 

Juka i plaster sera, który niby przypomina polski biały, ale jest przesolony i w sumie go nie przypomina. To moje śniadanie. Nie, nie najadłem się.

 

Przede wszystkim przy normalnym codziennym żywieniu nie ma specjalnego rozróżnienia jakościowego między posiłkami. Śniadanie, obiad kolacja – wszystkie oparte są głównie na węglowodanach. W górach to ryż i kukurydza, czasem juka, ziemniaki, banany, z rzadka makaron. W innych częściach Ekwadoru proporcje mogą się różnić – wybrzeże je więcej ryżu i bananów, mniej ziemniaków i kukurydzy, z drugiej strony Oriente, czyli cała część położona w dorzeczu Amazonki opiera się bardziej na juce, również ograniczając ziemniaki. Różnice regionalne dotyczą też mięsa. Wybrzeże to przewaga wieprzowiny, góry raczej wołowina. Ale i tak niepodzielnie w całym kraju rządzi kurczak.

Co ciekawe, znam tylko dwa kraje, w których tak ważną częścią jadłospisu są zupy – Ekwador i Polska. Nigdzie indziej się z tym nie spotkałem. Ekwadorczycy jedzą zupę jako pierwsze danie obiadu, a czasem jako cały obiad. Nie ma tu zup klarownych, takich jak nasz rosół chociażby. Wszystkie są raczej mętne i zawierają cały przegląd węglowodanów. Jedną z ciekawszych jest zupa z przypalonego makaronu. W prawie każdej pływają jakieś ziemniaki lub fasola albo inne banany i juka. Zupy gotuje się często na mięsie albo raczej kościach. Ulubioną częścią kurczaka do dodania do zupy jest szyja albo łapki. Ani jednego, ani drugiego nie umiem zjeść.

 

Zupa z jakąś chyba rybą, kawałkiem kukurydzy wraz z kolbą i innymi pływającymi wkładkami, których nie zidentyfikowałem. Nie była smaczna.

 

Napisałem, że kuchnia ekwadorska nie należy do moich ulubionych. Cóż, wynika to głównie z małej różnorodności i dosyć skąpego używania przypraw. Większość posiłków składa się z kawałka smażonego mięsa, gigantycznej porcji ryżu, odrobiny innych węglowodanów i od biedy plasterka pomidora albo kilku paseczków startej marchwi. O prawdziwych surówkach nie słyszeli, nie wspominając o takich rarytasach jak zasmażane buraczki czy marchewka.

 

To nie jest korzeń pietruszki. To biała marchew.

 

Wbrew nazwie, jednym z nielicznych niesuchych dań jest… seco (hiszp. suchy). Seco przyrządza się w zasadzie z dowolnego mięsa, które dusi się i podaje w sosie własnym. I to by było na tyle. Szczególnie ciekawą formą tego dania jest seco de chivo, czyli seco przyrządzone z mięsa koziego. Smakuje… trochę delikatniej niż wołowina. Jedno z moich ulubionych dań, bez wątpienia.

 

Seco de chivo. Było drogie. Potem jadłem tańsze i lepsze. Chyba nie oczekiwaliście, że będzie wyglądać inaczej?

 

Ekwadorczycy lubują się w owocach morza i rybach. Nic dziwnego. Długość wybrzeża wynosi ponad dwa tysiące kilometrów i jest nieznacznie dłuższa od granic lądowych! Dodatkowo zarówno w Amazonii, jak i w zachodniej części kraju hodowana na potęgę jest tilapia, a górskie rzeki roją się od pstrągów. Tak więc cały kraj usiany jest restauracjami o nazwach „Skarb pirata” i tym podobnych, które sprzedają mariscos, czyli owoce morza. Obowiązkowe jest też ceviche, które różni się od peruwiańskiej (w mojej opinii smaczniejszej) wersji tym, że jest gotowane z dużą ilością kolendry i soku z cytryny. Przygotowuje się je nie tylko z ryb, ale też z kalmarów, krewetek i jakichś mięczaków, których nie udało mi się jeszcze zidentyfikować. Szczególnie polecanym na kaca daniem jest encebollado, rodzaj jedzonej na zimno zupy rybnej z, jak sama nazwa wskazuje, ogromną ilością czerwonej cebuli.

 

Owoce morza w Machali nad Pacyfikiem. W tym ceviche z krewetek, kalmarów i ryby.

 

Właśnie. Cebula. Jeśli ktoś mówi, że Polska to kraj cebuli, to znaczy, że nigdy nie był w Ekwadorze. Do każdego dania je się tu cebulę. Głównie czerwoną, ale biała też się zdarza. Cebula też jest jednym z głównych składników aji, czyli sosu z ostrych papryczek. Oprócz rzeczonych papryczek i cebuli zawiera on spore ilości – a jakże – kolendry. Wyznam szczerze, że pierwsze tygodnie w Ekwadorze były dla mnie mordęgą pod względem żywieniowym. Ani nie lubię ostrego, ani kolendry. Do ostrego się przyzwyczaiłem szybko. Kolendra… Podobno istnieje prawie że magiczna metoda przyzwyczajenia się do tego zioła. Podzieliła się nią ze mną Joy, Amerykanka, która czterdzieści lat temu przeprowadziła się do Ekwadoru i nie tolerowała tego smaku, który określiła jako smak benzyny. Należy zjeść kwiat kolendry. Szukałem go, ale nim znalazłem, przyzwyczaiłem się do jej wszechogarniającej bytności i teraz ciężko mi sobie wyobrazić obiad bez odrobiny sosu z czerwonej cebuli, ostrej papryczki i kolendry.

 

Sos z czerwoną cebulą, kolendrą i papryczkami. Ale nie był ostry.

 

Prawie nie wspomniałem, o tym, jaki niedobry jest tu ser. Oprócz białego queso, robi się tu mozzarellę i parmezan, które nie smakują jak mozzarella i parmezan. Mleko poddawane jest ultrapasteryzacji, co kompletnie zmienia jego smak. Jeszcze kilkanaście lat temu sklepy rzadko zaopatrzone były w lodówki, a takie ultrapasteryzowane mleko (czyli podgrzane do ponad 100 stopni, nie tylko 80) może stać rok na półce w temperaturze trzydziestu stopni i nadal nadawać się do spożycia, o ile nadawało się do niego kiedykolwiek.

 

Sery z Saraguro na targu organicznym w Vilcabambie. Takich serów nikt na co dzień nie je.

 

No to na koniec jeszcze dwa żale – sól i cukier. To, co jest słone, jest zazwyczaj za słone, a to, co jest słodkie, jest za słodkie. A ja ani cukru, ani soli prawie nie używam.

 

Warzywa można kupić w dużej obfitości, ale jedzą je chyba tylko gringo.

 

Opiszę w przyszłości kilka potraw, które szczególnie mi posmakowały. Chcielibyście jakieś ekwadorskie przepisy? A może wideo z instrukcją? Piszcie w komentarzach.

8 komentarzy

  1. Hej! Dzięki za wpis:) Czy jest jakiś powód dla którego tubylcy nie jedzą warzyw, mimo że jest ich sporo? Powiedziałbyś że ryby przygotowują odpowiednio, biorąc pod uwagę wszech obecne przesalanie potraw?

    1. Nie mam pojęcia. Sałatki nie są w ich kulturze. Jedzą głównie warzywa bulwiaste, bogate w skrobię. A te inne… Od przypadku. Za to piją dużo świeżych soków i jedzą owoce, więc pewnie tylko dlatego nie mają niedoborów witamin.
      Co do przygotowania ryb… Najbardziej standardową metodą jest smażenie, ewentualnie gotowanie do ceviche albo encebollado, więc w sumie ciężko określić.

    1. Muszę uważać, bo przez takie komentarze jeszcze się moja dziewczyna zazdrosna zrobi, a wolę nie ryzykować zazdrości Latynoski ;). Zapraszam na fanpage na Facebooku, tam się czasem pojawiają, chociaż nie tak często, jak mój egocentryzm by mi nakazywał. Nie lubię robić selfie, a rzadko jest pod ręką jakiś fotograf 😉 Na przykład w tym poście.

Skomentuj pbobolowicz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *